czwartek, 2 maja 2013

Od Sayony-Jak dołączyłam do watahy.

Leżałam w słońcu wiosennego słońca. Kochałam takie poranki! Ciepło, rosa w łapach, lekki wietrzyk... Nagle do moich uszu dobiegły krzyki. Wstałam i zaczęłam nasłuchiwać. A że nie mogłam rozpoznać głosów, podeszłam bliżej. Wyjrzałam zza krzaka. Zauważyłam mojego ojca - Macka, który rozprawiał o czymś z jakimś innym wilkiem. Obaj tak bardzo krzyczeli, że uszy zaczęły mnie boleć.
-Nigdy nie dam ci za partnerki takiej wspaniałej wadery jak Sayona! - zawołał mój ojciec. - Nie należy się tobie. A zresztą ona ciebie nie chce!
Przełknęłam ślinę. Chodziło o mnie. Ostatnio ten wilk z innej watahy zaczął się do mnie zalecać, ale ja go odrzuciłam. Znałam go z okrucieństwa i niepohamowanych emocji. Teraz stał się cały czerwony.
-Śmiesz się mnie sprzeciwiasz? - zawołał oburzony. 
-Tak! 
-Pożałujesz tego! - zawołał i gwizdnął. W przeciągu kilku sekund na polanę wyskoczyło kilkanaście innych wilków. Mack zawołał wilki z naszej watahy, ale było nas o wiele za mało. Postanowiłam się nie pokazywać. Bałam się, chociaż zwykle byłam bardzo odważna. Patrzyłam jak nasi giną. Nie mogłam znieść tego widoku! W końcu wyskoczyłam i rzuciłam się na obce wilki. Odepchnęły mnie tak, że z trudem łapałam powietrze. Popatrzyłam akurat w momencie, gdy zabijano mojego ojca. Nikt z nas nie przeżył. Wilk uśmiechnął się do mnie.
-No cóż... Zostałaś sama moja panienko. Teraz pójdziesz ze mną! - zawołał. Szybko wstałam na równe nogi.
-Ani mi się śni z tobą iść! - zawołałam i rzuciłam się do ucieczki, chociaż wiedziałam, że na pewno mnie dogoni. Wytężyłam swoje wszystkie siły. Było ich mało - nie trenowałam przecież biegów, tylko leczenie wilków i praktykę medyczną. Nie zważając na to próbowałam jak najbardziej go zmylić i zostawić w tyle. Jedyną dobrą wiadomością było to, że byłam smukła i łatwiej było mi przeciskać się między drzewami. Natomiast on, miał brzuszysko i ciężko sapał ledwo nadążając. Na moje nieszczęście miał wspólników! Biegłam i biegłam. Nawet nie wiem ile. Może parę godzin... Nagle las się skończył i znajdowałam się na malowniczej łące przeciętą błękitnym strumykiem. Nie mogłam jednak zatrzymać się i pooglądać pięknych krajobrazów. Wilki nadal deptały mi po ogonie! Zatrzymałam się przy samej rzece. Na drugim brzegu stała wadera i patrzyła się na mnie oszołomiona. Przepłynęłam szybko przez rzekę.
-Co ty robisz? - zapytała. Ledwo co łapałam oddech.
-Muszę uciekać! - krzyknęłam tylko.
-Przed kim? - zdziwiła się jeszcze bardziej. Nagle z lasu wyskoczyli ci, którzy mnie gonili.
-Przed nimi! - krzyknęłam. Wadera pokazała mi kierunek i pobiegłyśmy oby dwie w tamtą stronę. Dotarłyśmy do wąwozu. Przeszłyśmy po kłodzie, a wadera, gdy byliśmy już po drugiej stronie zrzuciła ją do przepaści. Byłyśmy bezpieczne.
-Dziękuję. - powiedziałam - Jestem Sayona, a te wilki zniszczyły moją watahę.
-Ja jestem Nesta. A może chciałabyś dołączyć do mojej watahy? - zapytała.
-No pewnie! - zawołałam i uśmiechnęłam się do niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz